Porównanie reklamy z wirusem wydaje się dziwne, chociaż jest niezwykle trafione. Tak samo jak on, różnego rodzaju publikacje promocyjne rozprzestrzeniają się po świecie z ogromną szybkością, a bycie na bieżąco staje się wręcz sztuką i celem trudnym do osiągnięcia. Z reklamą stykamy się cały czas: jest w internecie, w telewizji, prasie, radiu. Nawet wyjście z domu wiąże się z odbieraniem przekazów reklamowych: billboardów, plakatów, ogłoszeń, ulotek. Z tego powodu często nie jesteśmy świadomi, że widzimy lub słyszymy reklamę. Sami stajemy się jej nośnikami i rozpowszechniamy ją wśród innych; jak mówią specjaliści z Afterweb, taki proces to marketing wirusowy. Na czym on dokładnie polega i jakie są jego przykłady? Odpowiedź znajdziesz poniżej.
Czy marketing wirusowy można spotkać tylko w internecie? Niekoniecznie
Reklama wirusowa, jak już zdążyliśmy ją nazwać, jest dość specyficznym działaniem promocyjnym. Jej celem jest tworzenie sytuacji, w której odbiorca kampanii samodzielnie rozpowszechnia ją dalej. Marketing wirusowy zwykle przywołuje na myśl marketing szeptany, ale zakres jego działania jest o wiele większy, a definicja szersza. Nie tylko promuje on dany produkt, usługę czy wydarzenie, ale sprawia, że informacja niejako sama rozchodzi się wśród użytkowników sieci, szczególnie tych aktywnych w mediach społecznościowych. Dzięki temu przekaz reklamowy nie tylko trafia wprost do odbiorcy, ale zapisuje się w jego pamięci i powoduje, że użytkownik chce jak najszybciej podzielić się danym materiałem ze znajomymi. Czy jednak marketing wirusowy istnieje tylko w internecie? Wiedza, którą posiadają eksperci z naszej Agencji Afterweb, pokazuje, że głównym kanałem jego dystrybucji jest sieć Web – nie jest jednak jedynym. Marketing wirusowy to także darmowe rozpowszechnianie materiałów promocyjnych przez producenta: ulotek, próbek produktów.
Kwestia koloru, czyli najlepiej znany przykład marketingu wirusowego
Najbardziej znamienną chwilą, w której marketing wirusowy w internecie odegrał kluczową rolę, było pojawienie się w sieci zdjęcia sukienki. Mogłoby się wydawać – zwykła fotografia normalnego ubrania. Jednak tym, co rozpoczęło emocjonującą dyskusję internautów, był kolor kreacji. Pod zdjęciem jeden z użytkowników zadał pytanie: „Czy ta sukienka jest biało-złota, czy niebiesko-czarna?” Użytkownicy podzielili się na dwie grupy i każdy przedstawiał argumenty dowodzące, że to on ma rację. Internet dołożył swoją cegiełkę: na stronach i fanpage’ach pojawiły się fotografie sukienki oraz zachęcanie do dyskutowania. W spór włączyły się nie tylko zwykłe osoby korzystające z sieci, ale także celebryci, aktorzy i znane osoby. Finalnie nikt nie zwracał uwagi na krój kreacji, na to, czy jest ładna czy chociażby na jej koszt, ale wszyscy rozmawiali o kolorze. To doskonały przykład na marketing wirusowy – informacja, jaka rozpowszechnia się z ogromną prędkością dzięki… samym internautom. I chociaż o sukience mówili wszyscy, nie była ona częścią żadnej akcji promocyjnej. Przykłady takie pokazują, że wystarczy zachęcić odbiorców do wyrażenia opinii, by reklama zatoczyła wyjątkowo szerokie kręgi.